Prace nad moją debiutancką powieścią, „Jak można dopuścić się czegoś tak nieludzkiego?” trwały kilka lat. Zależało mi, aby do perfekcji zgrać wszystkie linijki tekstu z moją wizją artystyczną i przelać w tekst książki dużą część mojej duszy, a taki proces wymaga mnóstwa czasu, wysiłku i wyrzeczeń. Na dodatek moim marzeniem jest pisanie książek zawodowo. Dlaczego zatem nie oczekuję od czytelników choćby symbolicznego wynagrodzenia za dostęp do tej powieści?
Nie lubię kłamać ani owijać w bawełnę. Moim pierwotnym zamiarem było wydanie książki za pośrednictwem jednego z wielu polskich wydawnictw. Niemniej, choć propozycję wydawniczą otrzymało ode mnie aż siedemnaście z nich, w przeciągu trzech miesięcy nikt nie udzielił mi pozytywnej odpowiedzi. Jednocześnie moich uszu doszły słuchy o pewnej przykrej tendencji polskiego rynku książkowego. Otóż, według wielu autorów, a nawet byłych redaktorów, prace pisarzy-debiutantów w Polsce bardzo rzadko są publikowane, nawet jeżeli książka jest świetna. Jest to strategia stricte biznesowa, znacznie zmniejszająca ryzyko „utopienia pieniędzy” na wskutek bardzo drogiej dystrybucji książki. W końcu, nawet jeżeli książka przypadnie redakcji do gustu, to nie może mieć ona pewności, że tekst sprzeda się dobrze. Z kolei autorzy, którzy już wcześniej coś opublikowali, mogą wykazać potencjał biznesowy nadesłanego tekstu, na podstawie statystyk sprzedaży swoich poprzednich prac. Tymczasem spod mojego pióra nie wyszły jeszcze żadne oficjalne publikacje, a na dodatek mój pseudonim autorski nie był jeszcze nikomu znany. Domyślam się więc, że właśnie dlatego – pomimo licznych pozytywnych recenzji mojej książki – nie chciano podjąć ze mną współpracy. Znaczenie miały też prawdopodobnie liczne kontrowersje w powieści „Jak można dopuścić się czegoś tak nieludzkiego?”, związane z moją tendencją do ignorowania tak zwanej poprawności politycznej.
Jedynym co mi w tej sytuacji pozostało, był tak zwany self-publishing. Niestety, koszty takiego przedsięwzięcia są wysokie, zdecydowanie nie „na moją kieszeń”. Nawet jeśli udałoby mi się wydać w ten sposób książkę, zabrakłoby pieniędzy na jej kampanię reklamową, bez której powieść zapewne nie cieszyłaby się zbyt wysoką popularnością. Takie posunięcie wpłynęłoby jedynie negatywnie na moją przyszłość w branży pisarskiej. Zatem, nie mogąc zdecydować co zrobić z moją debiutancką pracą, naszła mnie myśl, o której żaden poradnik wydawania książek nie wspominał – upublicznienie książki za darmo i wydanie oszczędności na jej marketing. Wierzę, że takie rozwiązanie pozwoli mi dojść do jeszcze większej liczby czytelników, niż gdyby opublikować książkę jako płatny produkt, co może być dobrym startem dla mojej przyszłej kariery. Sporo w ten sposób ryzykuję, ale jak to mawiają, żeby wygrać trzeba grać. Choć, wierzcie lub nie, w jakimś stopniu kierowała też mną bardziej szlachetna myśl: „Bardzo zależy mi, aby przesłanie niesione przez książkę dotarło do jak największej możliwej liczby ludzi – nawet jeśli stracę na rzecz tego moje oszczędności”.
Mówię Wam o tym, Drodzy Czytelnicy, już w moim pierwszym wpisie blogowym dlatego, że często słyszę pytanie „Dlaczego książka jest darmowa?”, a tak jak wspominam wyżej, bardzo cenię sobie szczerość i otwartość. To powiedziawszy, planuję aby moje przyszłe książki (w tym powstająca aktualnie powieść „Wampiry nie istnieją”) ukazały się już w standardowy sposób – wystawione na sprzedaż w księgarniach. Nie jestem osobą chciwą, brzydzę się współczesnym kapitalizmem, a do przeżycia w zupełności wystarczy mi tak zwana najniższa krajowa. Żeby jednak spełnić moje marzenie rzucenia standardowej pracy na rzecz powieściopisarstwa, muszę prędzej czy później zacząć sprzedawać odpowiednie ilości książek za odpowiednią cenę. Oczywiście, przełożyłoby się to na jakość i częstotliwość powstawania moich kolejnych prac, dlatego pokornie proszę Was o wspieranie mojej przyszłej twórczości.
Dziękuję wszystkim, którzy dotrwali do końca tego wpisu i życzę wszystkiego dobrego!
J. F. Wawrzyn